Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/66

Ta strona została skorygowana.

— Apopleksya!.. — powtórzył Sebastyan przerażony, — więc niebezpieczeństwo wielkie!..
— Lękam się...
— To jedź, panie doktorze!.. jedź czemprędzej! Mam konia dla pana...
— Natychmiast, tylko wezmę lancety, bo może trzeba będzie puścić krew...
Po chwili doktór wrócił i śpiesznie usadowił się na siodle.
Pojechano drogą do Cusance. Konie galopowały z fantastyczną szybkością, żelaztwo kopyt dzwoniło o kamienie, skry się sypały.
Służący zdaleka już posłyszawszy tętent, czekał przed gankiem.
— Cóż? — spytał żywo Sebastyan, rzucając mu cugle.
— Niestety! panie kapitanie, żadnej zmiany... — szepnął lokaj. — Pan hrabia wciąż nieprzytomny, a panienka tak rozpacza, że trup by nawet zapłakał... Jak sobie pomyślę, że po obiedzie pan hrabia był tak wesół, a teraz...
Sebastyan i doktór nie słuchali dłużej. W biegli na ganek, minęli przedsionek i prędko weszli na schody, prowadzące na pierwsze piętro.
Dość obszerny przedpokój poprzedzał sypialnię pana de Franoy.
Wszystkie drzwi były otwarte. Ze schodów słychać już było szlochanie i jęki młodego dziewczęcia.