Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/67

Ta strona została skorygowana.
IX.

Sebastyan wszedł z doktorem do pokoju. Ciało jenerała, leżało na łóżku, wciąż nieruchome złowróżbnie. Berta padła na krzesło obok wezgłowia z załamanemi konwulsyjnie rękoma, oczami zaczerwienionemi od łez, nawpół otwartemi od jęków ustami. Był to obraz rozpaczy, rozrywającej serce.
Ujrzawszy wchodzących, wstała nagle, jakby automatycznie i, nie wyrzekłszy ani słowa, utkwiła w doktora niezwykłe, lecz wymowne spojrzenie.
— Cóż?.. — zapytał lękliwie młody oficer.
— Niema czego rozpaczać, — odpowiedział doktór po cichu, śpiesznie obejrzawszy chorego. — Ale wielki jest czas. Krew puszczę panu de Franoy... Potrzeba mi miednicy i bandaży.
Berta, zalektryzowana słowy: „niema czego rozpaczać“, skinęła, że wszystko przyniesie i pobiegła do garderoby. Przyszła zaraz z miednicą i dużym kawałem cienkiego płótna, Podarła je na długie i wązkie bandaże, i położyła je na stoliczku nocnym kiedy doktór tymczasem wyjmował lancety.
Wszystko było gotowe,
Doktór zwrócił się do Berty.
— Pozwoli pani sobie dać radę, — odezwał się tonem, pełnym szacunku i współczucia.
— Jaką, proszę pana? — spytało dziewczę.
— Możeby pani wyszła z pokoju na kilka minut.
— Dlaczego?
— Obawiam się, czy widok krwi nie sprawi na pani zbyt przykrego wrażenia...
— O! niech się pan nie lęka... Choćby najprzy-