Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/70

Ta strona została skorygowana.

więc nie będziemy przeszkadzali panu usnąć... Jutro zrana będzie pan na nogach...
— Brawo! doktorze, jesteś prawdziwym pocieszycielem!.. Więc mogę od jutra wrócić do zwykłego trybu życia...
— Tak, tylko z pewną powściągliwością, z pewnem umiarkowaniem.. Zresztą jutro przyjadę pana odwiedzić, i przepiszę panu sposób zachowania się który się bynajmniej nie uprzykrzy...
— O! do rad pańskich zastosuje się, przyrzekam to panu!.. zbyt panu jestem wdzięczny, ażebym pana nie miał we wszystkiem słuchać...
— Ojciec — wyjąkała nieśmiało Berta, — obowiązany jest wielce do wdzięczności dla pana doktora, ale niemniej także i dla pana Sebastyana.
I panna de Franoy, rumieniąc się ze wzruszenia, opowiedziała z porywającą wymową, jakie dowody przywiązania złożył młody oficer.
Jenerał, odczuwając to głęboko, wyciągnął rękę do Sebastyana, mówiąc drzącym głosem:
— Dziękuję, moje dziecko... Syn nic innego nie zrobiłby dla ojca, co ty dla mnie.
— Ja jego dzieckiem? — pomyślał Sebastyan, i naraz wstąpiła w niego wielka nadziaja, — nazwał mnie swojem dzieckiem!..
— Muszę cię na teraz pożegnać, jenerale — podchwycił doktór — ale jeszcze zalecę, ażeby ktoś podczas nocy był przy tobie w pokoju, nie dlatego ażebym się obawiał jakiego wypadku, ale we śnie możesz zrzucić bandaż z ręki...
— Ja nie odejdę od ojca... — zawołała panna de Franoy.