Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/71

Ta strona została skorygowana.

— A! jeszcze czego... tego już nie ścierpię!.. — odparł hrabia.
— Gdybym śmiał ofiarować siebie...
— Także i tobie bym tego odmówił, ale to stanowczo, — mówił dalej jenerał. — Pomyśl tylko, jak się ojciec twój musi niepokoić, żeś dotychczas nie wrócił... Jest bardzo późno... jedź i... Antoni pozostanie przy mnie, ponieważ doktór chce, ażeby kto był, chociaż mnie się to wydaje zbytecznem...
— Mojemu jenerałowi włosek z głowy nie spadnie! — zawołał lokaj, dawny żołnierz, dumny z dowodu ufności, jaki mu okazano publicznie.
— Do widzenia więc, jenerale i dobrej nocy, — rzekł Sebastyan. — Jutro przyjadę się dowiedzieć...
— Jutro, zaręczam ci, wszystko będzie dobrze i jak zawsze, zagramy sobie partyjkę szachów...
Uścisnąwszy po raz ostatni rękę, podaną mu przez hrabiego de Franoy, i pożegnawszy się z Bertą której spojrzenia wyrażały głęboką wdzięczność i radość tak żywą, jak wprzód boleść była niezmierną, młody kapitan wyszedł z pokoju wraz z doktorem. Było około jedenastej wieczorem.
Koni wcale nie rozsiodłano i czekały na podwórzu.
— Doktorze, — rzekł Sebastyan, — pozwolisz się odprowadzić aż do Guillon...
— Z całego serca... ale panu będzie to z drogi do domu...
— Mniejsza!.. Nie spieszy mi się wracać... Ojciec niezawodnie spać się położył i na mnie nie czeka.
Wsiedli na siodła i tym razem umiarkowanym kłusem ruszyli ku zakładowi kąpielowemu.