i z garderoby wyszło na schody uboczne, poczem na dole otworzyło drzwi, prowadzące do ogrodu.
Powróćmy do Sebastyana Gérarda, którego zostawiliśmy galopującego w drodze do Hantmont.
Zaznaczyliśmy wzruszenie głębokie i nagłą nadzieję, jakie ogrzały serce młodego kapitana, gdy pan de Franoy nazwał go „swem dzieckiem“.
Odkąd czuł gorącą miłość, po raz pierwszy w umyśle jego powstała myśl, że mógłby przecie zostać synem jenerała, zostając mężem Berty. Dotychczas zadawalniał się tylko kochaniem samem, nie zastanawiając się poważnie, jakie przyszłość zgotuje losy dla tej miłości. Pochodzenie jego nizkie, a znakomite hrabiego de Franoy, zdawało mu się być nieprzebytą przepaścią między nim a dziewczęciem. Czyżby się łudził, uważając słowa, jakie się wydarły starcowi z chwili wdzięczności, za fundamenta dla mostu zarzuconego nad otchłanią.
Sebastyn zadawał sobie to pytanie, a tymczasem koń jego biegł po krętej i pnącej się w górę drodze z doliny Cosance do Hantmont, i cała burza myśli tłoczących i szalonych pragnień wrzała mu w głowie której wiatr nocny nie zdołał ochłodzić.
Naraz zatrzymał konia, który aż stanął dęba pod niespodziewanem naciskiem wędzidła.
Sebastyan przypomniał sobie bukiet róż, którego