Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/79

Ta strona została skorygowana.

Cusancina, piasek skrzypiał pod czyjemiś krokami i te kroki zbliżały się coraz bardziej.
Jeżeli tej osobie przyjdzie ochota wejść do altany — pomyślał Sebastyan — a zobaczy mnie... co począć?..
I spodziewając się, że wśród ciemności, jaka panowała nad brzegiem wody, pod konarami rozłożystych lip, nie będzie dostrzeżony, wyszedł z altany na palcach, chcąc się schować za drzewem dopóki się nie oddali nadchodząca osoba.
Ale plan udać się nie mógł, osoba niewiadoma, której Sebastyan chciał uniknąć, była bliżej niż sądził, i w chwili właśnie gdy opuszczał altanę, znalazł się zaledwie o dwa czy trzy kroki od jakiejś białej postaci.
Postać ta cofnęła się, wydając głuchy okrzyk przerażenia, i bezwątpienia byłaby nawet uciekła, lecz młodzieniec poznał niespodziewane zjawisko i głosem błagalnym wyjąkał.
— Błagam panią... niech się pani nie lęka... to ja Sebastyan...
Berta — bo to ona była — zatrzymała się cała drżąca.
— To Pan, panie Sebastyanie!.. — powtórzyła — Myślałam, że pan już dawno odjechał...
— I nie myliła się pani, alem wrócił się...
— A którędyż pan wszedł do ogrodu?.. Czy brama nie zamknięta?
— Przeprawiłem się przez strumyk.
— Ale po co? cóż pana sprowadziło wśród nocy?
— Sebastyan zawahał się. Wymyślić kłamstwo,