Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/82

Ta strona została skorygowana.

Jedne, nierzekłszy ani słowa, uciekały. Inne traktowały wyniośle zbyt śmiałego wielbiciela. — Wreszcie inne znów odpowiadały wyszukanym stylem mniej więcej w tym sensie! — Jakto dobrze się stało, że pan mnie kocha, bo i ja pana kocham... Pobierzmy się jaknajprędzej!!.
Panna de Franoy bardzo prędko poznała, że do niczego nie prowadzi doświadczenie, jakie dawały tomy książek. Żaden sposób, podawany przez autora, nie wydawał się jej praktycznym.
Uciec nie chciała, czuła bowiem instynktownie, że przy Sebastyanie Gérardzie jest tak bezpieczną jak przy ojcu. Niechciała również ukazać się mu zagniewaną za jego śmiałość, gdyż w głębi duszy nie gniewało jej to wcale, Co do trzeciego sposobu, nie rozumiała go nawet.
W rezultacie postąpiła najlepiej. Odsunęła z myśli wspomnienia książkowe. stała się naturalną, pełną prostoty, sama sobą.
— Panie Sebastyanie — szepnęło dziewczę z wielkiem wzruszeniem — pan prosi ażebym się nie wyśmiewał z pana, ani nie wypędzała.. Niemam do tego żadnego powodu, bo szczerze szanuję pana... Wierzę też w pański dla mnie szacunek, na jaki zasługuję, i nie wątpię o tem uczuciu o jakim mi pan mówi... Być może, lepiej byłoby zaczekać do tego wyznania na inną sposobność... Ani godzina ani miejsce nie nadają się wcale... niegniewam się jednakże... Teraz pojmuje pan, że rozmowa nasza, tak mało spodziewana, nie może trwać dłużej... Wybaczyć ją można chyba dla tego, że spotkaliśmy się tylko przypadkiem...