Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/83

Ta strona została skorygowana.

— Pojmuję to dobrze — żywo odpowiedział Sebastyan, a serce o mało mu nie wyskoczyło z piersi, bo z każdego słowa Berty czerpał dla siebie nadzieję. — Tak... winien temu tylko przypadek... To on tylko ośmielił mnie do wypowiedzenia pani tego wszystkiego... Posłuszny jestem pani... Odchodzę... Ale jeszcze jedno słowo, błagam panią, ostatnie słowo... Czy upoważnia mnie pani do pomówienia z panem hrabią, ojcem pani? do wyjawienia mu miłości naszej?.. i do wyspowiadania się przed nim z moich zamiarów?..
— O! nie... nie... nie jeszcze... — odparła Berta z pewnym przestrachem. — Po dzisiejszym ataku trzeba ojcu oszczędzić wszelkiego wzruszenia... Kiedy nadejdzie czas, sama panu powiem, ale dotąd potrzeba czekać.
Biedne dziewczę nie pojmowało, że taka odpowiedź była równoznaczną z najzupełniejszem i najwyraźniejszem wyznaniem.
Zrozumiał to Sebastyan...
— Będę czekał... będę czekał... — rzekł, kochać to być posłusznym... Do widzenia pani...
Już odejść chciał — lecz się jeszcze zatrzymał.
— A ten bukiet?.. wyjąkał nieśmiało — ten bukiet zwiędłych róż?
Głosem cichym, jak oddech, panna de Franoy szepnęła.
— Bukiet... Ponieważ go pan już wziął... niech go pan zachowa...
— O! pani jesteś aniołem!.. zawołał młodzieniec, nie posiadając się z radości.