I przyciskając do ust róże, już nie skradzione lecz dane mu, wskoczył do strumienia, a Berta pod wrażeniem głębokim, upajającem, szła w stronę zamku.
Nazajutrz, a raczej tego samego dnia, bo scena, w poprzednim rozdziale opowiedziana, działa się już po północy, Berta nie zmrużywszy ani na chwilę oka, weszła o ósmej z rana do pokoju ojca.
Jenerał obudził się po dobrym śnie. Bandaże, któremi związaną miał rękę, spełniły swoje zadanie, zakłócie już się zabliźniło.
Panna de Franoy ucałowała starca serdecznie, pytając go o zdrowie.
— Zdaje mi się, żem jaknajzdrowszy — odpowiedział — Czuję się trochę osłabionym, co prawda, ale to naturalne, bo ten hultaj doktór upuścił mi dużo krwi!.. A ty moja droga, źleś spała?
— Bardzo mało ojczulku... — wyjąkała Berta, rumieniąc się mocno na to bardzo proste pytanie.
— Tak.. tak... rozumiem... z niepokoju... podchwycił pan de Franoy — ale uspokój się, moje ukochane dziecko. Jużem się wywinął, i da Bóg, nie rozłączymy się tak prędko na zawsze.
Po chwili milczenia jenerał mówił dalej:
— Napisz kilka słów do baronowej, i powiedz Janowi, ażeby zaniósł jej ten list. Niechcę, ażeby kochana Blanka dowiedziała się wypadkowo o mojej