Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/86

Ta strona została skorygowana.

go na ziemię, uczynię wszystko, ażeby go nie opuścić... Rozkazuj więc, doktorze, rozkazuj!.. Usłucham cię święcie.
Doktór zalecił ten tryb życia, o jakiem już wspominał w przeddzień Sebastyanowi, i p. de Franoy przyrzekł zastosować się doń jak najściślej.
— Czy mogę dzisiaj wstać z łóżka? — zapytał.
— Mógłbyś pan — odpowiedział lekarz — ale niech się pan nie zajmuje niczem, ani dziś ani jutro... Dwa dni panu potrzeba do odzyskania sił... spoczynek najzupełniejszy... Niech się pan nie irytuję...
— Dobrze, przystaję.. Ależ te piekielne będą nudy!
— Kapitan dotrzyma panu kompanii.. Córka pańska czytać będzie dzienniki,
— O! na miłość Boską, tylko dajcie spokój dziennikom i polityce! — zawołał jenerał ze śmiechem. Gawęda z kapitanem to co innego, jeżeli się zgodzi, ażebyśmy go wykierowali na braciszka szpitalnego. Ale, doktorze, czy wolno mi grać w szachy?
— Najzupełniej.
— No, to już dobrze!... Postawią mi przy łóżku szachownicę... Biedne szachy! musiały całą noc ziębnąć w altanie, gdzie z pewnością nikt ani zajrzał od wczorajszej mojej awantury wieczorem. Przynajmniej że teraz noce są piękne...
Tym razem kapitan zaczerwienił się jak dziewczyna. Nikt przecie tego nie zauważył. Berta, która tylko co weszła do pokoju, zajęła się skwapliwie obcieraniem okna.
— Co się stało? — zapytał hrabia. — Czego tam wypatrujesz?