Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/87

Ta strona została skorygowana.

Panna de Franoy nie potrzebowała wyszukiwać powodu. Traf sam go jej nasunął,
— Zdawało mi się — rzekła — że powóz jakiś nadjeżdża... i rzeczywiście... W tejże chwili skrzypnęła brama i kareta, zaprzężona w dwa konie, okryte pianą, wtoczyła się na dziedziniec.
— To kuzynka! — zawołała Berta.
— Kochana Bianka! — szepnął hrabia — widać się zaraz do nas wybrała po przeczytaniu twego listu... Złote serce!
Ledwie to wymówił, a baronowa de Vergy wbiegła już jak wicher do salonu i rzuciwszy się do starca, poczęła go ściskać i całować jak ojca.
— Kochany stryju — odezwała się po chwili — chociaż list mojej kuzynki był taki uspakajający, taki mnie zdjął niepokój, że niemogłam sobie dać rady i kazałam natychmiast zaprzęgać... Teraz, kiedy cię widzę, już jestem spokojną... Biedna Berta, jakże musiała się nacierpieć? Chodźże, niech cię ucałuję...
Panna de Franoy nadstawiła czoło ku ustom baronowej z tym samym chłodem, jaki już zaznaczyliśmy.
Blanka skłoniła się doktorowi i podała rękę Sebastyanowi, potem pytała szczegółowo o wszystko, co się działo przy wypadku jenerała.
Kiedy Berta i doktór zaspokoili jej pytania, p. de Franoy odezwał się:
— Ale... ale... możeś ty, moja Blanko, wśród tego pośpiechu nie jadła jeszcze śniadania?
— Ani nawet nie myślałam — odpowiedziała młoda kobieta.
— No, to idź zjeść śniadanie z Bertą, kapitanem i doktorem... a potem wrócicie do mnie.