Chciała przynajmiej przez poczucie obowiązku spróbować, czy nie da się jej uniknąć tego sam na sam.
— Mój ojczulku — szepnęła z uśmiechem trochę wymuszonym — czy niemogę słyszeć, o czem ojciec będzie mówił z Blanką?
— Zapewne, ponieważ chcę, żebyś wyszła — odpowiedział śmiejąc się jenerał.
— To musi być jakaś wielka tajemnica? — pytała dalej Berta.
— Tak, moje dziecko, bardzo wielka tajemnica. Proś więc kapitana, ażeby ci podał ramię i idź, a mnie z Blanką pozwól spiskować dowoli.
Ociągać się było niepodobna; — trzeba było słuchać...
Berta podniosła oczy na Sebastyana i w spojrzeniu jego dojrzała tyle pokory i tyle błagania, że czuła się wzruszoną.
Spojrzenie to mówiło jej wyraźnie:
— Przecie to nie moja wina... Ja nie śmiałbym ani błagać ani nawet spodziewać się takiego szczęścia, ale skoro żądają od pani, nie odmawiaj.
— Jestem posłuszną córką — odrzekła panna de Franoy — ponieważ ojciec chce, więc spełniam jego wolę. Chodźmy... proszę pana.
I zaraz z Sebastyanem, ale nie pod rękę, wyszła z pokoju.
Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, jenerał wskazał ręką kozetkę przy łóżku.
— Siadaj tu, moja droga baronowo — rzekł — mamy z sobą pomówić o rzeczach bardzo ważnych.
Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/89
Ta strona została skorygowana.