Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/90

Ta strona została skorygowana.

— A więc to prawda! — zawołała pani de Vergy, mamy więc z sobą jakieś tajemnice?.. Myślałam, że stryj żartował przed chwilą.
— Nigdym w życiu nie mówił poważniej.
— To słucham drogiego stryja i wiesz z jaką uwagą... O cóż to idzie?
— O Bertę i o mnie... Rozumiesz?
— Nie... nie jeszcze...
— To się wytłomaczę,
I starzec wyciągnął ku Blance rękę, którą mu uściskała najprzód, a potem przycisnęła do ust.
— Ja się może drogie dziecko, wcale nie łudzę — mówił dalej p. de Franoy, a twarz jego przybrała wyraz melancholyjny — to, co się zdarzyło wczoraj, jest rzeczą straszliwie poważną,
— E! stryj ma przecie dowód wprost przeciwny, przecież dzisiaj jesteś już zupełnie zdrów — przerwała młoda wdowa.
— To dowód, który niczego nie dowodzi — odparł hrabia. Bóg zesłał mi przestrogę, ażeby mi powiedzieć: Bądź w pogotowiu! może lada dzień nadejść kres! Kiedy ta godzina nastanie? Niewiem, i nikomu nie jest to wiadomem, ale, jako człowiek rozsądny, muszę tak postępować, jakby jutro już przychodziło pożegnać się z wami.
— Jaki stryj niedobry, że mnie tak smuci — szepnęła baronowa, ocierając oczy, wilgotne od łez,
— Smucę cię, ale cóż robić?.. Niechcę być zaskoczonym bez przygotowania... Nie chcę, ażeby bezustanny niepokój zatruwał mi, a przez to nawet skracał dni może ostatnie... Wczoraj wieczorem mogłem już umrzeć... Więcej powiem — powinienem był umrzeć.