Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/94

Ta strona została skorygowana.

Nawet matczyne oko ani ucho nie mogłoby pochwycić ruchu lub słowa niestosownego. Młodzi rozmawiali z sobą mało i zresztą o rzeczach obojętnych, ale nie mówiąc, rozumieli się i milczenie ich było wymowne. Nie patrzyli na siebie, na twarzy ich był chłód, obojętność, przymus, ale serca ich biły zgodnie, i Berta, która zrazu czuła się wielce zmięszaną, doznawała teraz szczególnej przyjemności, że znajdowała się razem z Sebastyanem pośród kwiatów pachnących, w promieniach wesołego słońca.
Wyznawała sobie po cichu, że nigdy jeszcze przyroda nie wydawała się jej piękniejszą, szmer strumyka bardziej harmonijnym, światło weselszem, zieleń liści bardziej uroczą, śpiew ptasząt melodyjniejszym.
Bo gdy słowiki, gile i kosy świergotały w konarach drzew, ten boski ptak, co zwie się miłością, śpiewał pisane zwrotki wiecznej piosenki w sercu dziewczęcia.
Blanka miała słuszność i instynkt kobiecy ostrzegał ją wybornie. Niebezpieczne przywiązanie, którego istnienia tak stanowczo p. de Franoy zaprzeczał, czyniło niezmierne postępy podczas tego sam na sam, nakazanego przez wolę ojcowską,
Kiedy Berta i Sebastyan wrócili do zamku, mieli już dowód, że bez wyrzeczenia słowa mogą się rozumieć.
Baronowa zamknęła się dla napisania listu, który miał tak wielki wpływ wywrzeć na los jej przyjaciółki. — Kapitan i p. de Franoy grali w szachy. Berta, siedząc przy nich, przyglądała się z roztargnieniem przebiegowi partyi i oddawała się myślom.