Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/95

Ta strona została skorygowana.

Pomału wielki smutek ogarnął jej duszę. Przypomniała sobie, jedno po drugiem, słowa baronowej, uwagi jej o Sebastyanie Gérardzie owego wieczora, kiedy kapitan pierwszy raz był w zamku... „To oficer-dorobkiewicz, człowiek nieszczęśliwy przez wzgląd na nizkie pochodzenie, żaden dom patrycyuszowski nie mógłby go u siebie przyjmować.” Tak powiedziała Blanka. Berta nie mogła jej tego darować! Cyż ta wyniosła wzgarda nie dotyczyła jej samej, bo przecie ona myślała o zostaniu żoną Sebastyana Gérarda?
A jeżeli jenerał (czego się aż nazbyt obawiać należało) — podzielał poglądy i przesądy baronowej, cóż wtedy będzie?
Berta pocieszała się wprawdzie, myśląc o tej życzliwości niemal ojcowskiej, jaką p. de Franoy okazywał młodemu oficerowi? Ale czysta życzliwość dla obcego człowieka nie ustąpi zupełnie, gdy obcy ten okaże się konkurentem? Pytanie owo otwierało bardzo posępny widnokrąg i Berta czuła się opanowaną jaknajgorszem przeczuciem.
Około godziny czwartej baronowa odjechała, pomimo nalegań jenerała, który chciał ją chociaż trochę jeszcze zatrzymać. Pragnęła własnoręcznie wyprawić na pocztę, we właściwym czasie, list, który napisała.
Sebastyan nie mógł jeść obiadu sam z panną de Franoy. Dosiadł więc konia, ażeby powrócić do Hantmont, a ponieważ jenerał potrzebował wyspać się, obiecał przyjechać dopiero nazajutrz, w porze popołudniowej, na partyę szachów.
Minęło trzy dni, nie przynoszące żadnego zdarzenia, zanotowania godnego. p. de Franoy zupełnie