Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/96

Ta strona została skorygowana.

już zdrów, odzyskiwał swe siły i powracał do dawnych przyzwyczajeń. Doktór pozwolił jenerałowi jeździć konno, byleby się zbytnio nie męczył i nie wystawiał na upały słoneczne w popołudniowej porze.
Korzystając z tego pozwolenia, czwartego dnia około godziny ósmej zrana, p. de Franoy kazał osiodłać konia, i rzekł do siebie, wsiadając na siodło:
— Mam złożyć wizytę memu przyjacielowi Sebastyanowi... Winien mu ją jestem dawno... już bardzo dawno!.. No, lepiej późno, niż nigdy... Ucieszy się, gdy mnie zobaczy u siebie...
I z cygarem w ustach pomknął kłusem wraz z groomem drogą ku Hantmont.
Trzeba mu było wkrótce zwolnić jazdę, gdy znalazł się pod górą, w tem właśnie miejscu, gdzie niedawno wieczorem kapitan nagle zawrócił konia i pojechał z powrotem, ażeby zabrać z altany ogrodu Cusance bukiet zwiędłych róż.
Dojechawszy do wsi, spytał wieśniaka stojącego przed chałupą i przyglądającego się mu ciekawie:
— Mój przyjacielu, gdzie tu jest dom p. Gérarda?
— Dom p. Gérarda? — powtórzył wieśniak — to ten duży dom, tam, na placu przy kościele... Takie duże podwórze i kupy drzewa... odrazu można poznać,
Rzeczywiście mieszkanie pana mera wyróżniało się bardzo widocznie stosami desek i drzewa w sążniach, rozrzuconemi w nieładzie, jakiego pozwolić sobie mógł tylko pierwszy dygnitarz gminy i najbogatszy gospodarz.
Brama w parkanie otwarta była na oscież. — Hrabia de Franoy zsiadł z konia, rzucił cugle groomowi i sam wszedł na podwórze, gdzie stały dwa