duże wozy, naładowane drzewem, a jakiś człowieczek już stary, łysy, otyły na twarzy i całem ciele, w bluzie niebieskiej i trzewikach drewnianych ze słomą, łopatą mieszał ciepłą, dymiącą się gnojówkę.
Tym człowiekiem był właśnie ojciec Gérard.
Podniósł głowę, a na widok gościa, rzucił łopatę i ręką salutował, śmiejąc się rubasznie.
— Ha! ha! ha! — wykrzyknął — pan jenerał!... Sługa pana jenerała. Wielki to zaszczyt, że pan raczy nawiedzać mój dom ubogi...
— Jak się masz, panie Gérardzie. Cieszę się, że cię widzę przy dobrem zdrowiu...
I hrabia podał mu rękę, ale stary wieśniak schował swoją pod bluzę mówiąc:
— Wybacz, panie jenerale... Mam brudne ręce... Wziąłem się do tego gnoju od samego rana... Nie z potrzeby, uchowaj Boże!.. Mam jeszcze z czego zapłacić najemnikowi... Ale, pan wie, robota zawsze najlepsza, jak się człowiek do niej weźmie własnemi łapami.
— Świętą masz racyę, panie Gérardzie...
— Ale, proszę pana jenerała do pokoju, proszę!. To się Sebastjan ucieszy... Jest w swoim pięknym pokoju, który umyślnie urządziłem dla niego... Dzielny chłopiec, ho! ho! szkoda wielka, że pan takiego nie ma, panie jenerale... szczerze bym panu życzył.
— Dziękuję ci za życzenie, panie Gérardzie. Wierzaj mi, nikt lepiej odemnie nie oceni należycie świetnych zalet waszego syna...
Handlarz drzewa rozpromieniony, wbiegł do domku bardzo zręcznie i lekko, pomimo ociężałości pewnej, i gdy po podłodze kuchni, stanowiącej wejście
Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/97
Ta strona została skorygowana.