słoniętyeh okularami, zlekka przyciemnionemi.
Na ramieniu starca opierała się młoda kobieta, woalka okrywała jej twarz, która jednak wydawała się i z po za woalki bardzo ładną.
Oboje ubrani byli z wielką prostotą, tak, ażeby nie zwracać na siebie uwagi. Mieli minę zwykłych przechodniów, którzy napotkali niespodziewane widowisko i przyglądali się mu przez ciekawość.
Starzec i młoda kobieta zamienili kilka słów pocichu, zresztą nie narażali się na podsłuchiwania, gdyż wyrażali się w języku cudzoziemskim.
Gdy wszyscy weszli do wnętrza restauracji, dwie te osobistości usiadły na dworze gdzie ustawionych było kilka stolików, dzięki pięknej pogodzie.
Przechodzień z włosami białymi i okularami ciemnemi, posadził swą towarzyszkę przy jednym ze stolików, a sam zbliżył się do matki Aubin, która się ukazała na progu swego zakładu, z zapytaniem:
— Czy pani, pomimo tłumu, jaki masz u siebie dzisiaj, możesz nam służyć śniadaniem?
— I owszem, jeżeli tylko państwo zechcą jeść śniadanie na otwartem powietrzu, gdyż w domu niepodobna mi przyjąć państwa, wszystkie sale są zajęte.
— Pogoda tak piękna, że jeść możemy na dworze.
— Sama państwu nakryję i podam kartę.
Zamówione śniadanie przyniosła służąca.
— Proszę się nie śpieszyć, rzekł cudzoziemiec do pani Aubin, mamy czas.
I jadł śniadanie bardzo powoli, zaledwie od czasu do czasu zamieniając kilka słów z towarzyszką.
Strona:X de Montépin Marta.djvu/103
Ta strona została skorygowana.