całował. Zewsząd wyciągały się ręce, dla powitania dawnego żołnierza marynarki, którego wszyscy lubili.
— A! więc to jakiś bal? zapytał, uścisnąwszy ręce wszystkim, w tej liczbie i Vide-Goussetowi.
W kilku słowach pani Aubin obeznała go ze wszystkiem, co się działo.
— A pana nie było, więc nie mogliśmy tańczyć wtrąciła Marja.
— Potańczymy w dniu naszego ślubu, odparł Magloire z twarzą rozpromienioną, w dniu, kiedy będziemy właścicielami restauracji pani Aubin i kiedy zafunduję przyjacielowi Vide-Gousset słynną bibę.
— Jaką bibę zapytał pijak.
— A tę bibę, którą ci przyrzekłem, jeżeli wygram główny los na bilet loteryjny, któryś mi odstąpił...
— A! do licha! zawołał robotnik, któremu te kilka słów odświeżyło pamięć. Czy już było ciągnienie?
— Właśnie dziś zrana.
— A mój numer, nie przypominam już sobie numeru mego biletu. Ale to nic nie szkodzi, czy padła na niego wygrana?
— Główna wygrana 50,000 franków, mój stary!
— A to już takie moje szczęście! jęknął Vide-Gousset, wychylając duszkiem wielką szklankę wina.
— A pamiętasz o naszych warunkach?
— Jeszczeby! Co rzekło się, to się rzekło. Ale winieneś mi wielką bibę, jak powiedziałeś.
— I czy to naprawdę? spytała pani Aubin.