Strona:X de Montépin Marta.djvu/123

Ta strona została skorygowana.

Restauratorka przyniosła ma żądany koniak, podczas gdy służąca stawiała nakrycie dla pani Sollier i dziecka, które potem usługiwać zaczęło babce.
Amerykanin przyglądał się Marcie z zachwytem. Połknął łyk alkoholu, postawionego przed nim; i nie mógł się powstrzymać od strasznego skrzywienia, potem zwracając się do Marty, rzekł z podwójnem brzmieniem gardłowym i akcentem angielskim:
— Jakto, moja panienko, mieszkacie w Saint-Ouen?
— Tak, panie.
— I przychodzicie tutaj, ażeby zarabiać graniem.
Teraz odpowiedziała Weronika:
— Trzeba, mój panie. Wszędzie postępują z nami bardzo szlachetnie, ale nie możemy zawsze nadużywać dobroci tych samych ludzi. Tutaj jednak nie przybywamy wprost z Saint-Ouen. Kiedy zapuścimy się tak daleko, nocujemy w drodze tu i owdzie.
— Ale tak dalekich wędrówek nie odbywa pani często?
— Raz na tydzień.
— Ale nie idziecie pieszo z Saint-Ouen.
— O! nie, panie, odpowiedziała Marta. Babcia byłaby zanadto zmęczona a może i ja. Wsiadamy na kolej, katarynkę wstawiamy do brankardu, i wysiadamy w tych stronach, gdzie chcemy dać się słyszeć.
— Dziś mamy sobotę, podchwycił O’Brien, więc za tydzień tu znowu będziecie?
— Niezawodnie, rzekła niewidoma, chyba że coś nieprzewidzianego nam przeszkodzi, dodała.
— A kiedy przepędzacie panie noc w Parc Saint--