pamiętasz o tej życzliwości. Niech pan siada. Mamy z sobą do pomówienia.
— Jestem do pańskiego rozporządzenia, ale wytłómacz mi pan najprzód, proszę, list pański, którego ostre wyrażenia zdawały się wyrażać groźbę.
— Jeżeli go pan tak zrozumiał, to dlatego, że pan się czujesz rzeczywiście zagrożonym.
— Zbyteczne złudzenie, panie baronie, ja nie czuję się zagrożony niczem na świecie...
— Czyś pan tego tak pewien?
— Tak, jestem pewien i zapytuję się, jaki miecz wisieć może nad moją głową
Wilhelm Schwartz zacisnął cienkie wargi, i ważąc słowa, odpowiedział z powolnością wyrachowaną:
— Nie znałem pana dawniej w Berlinie, gdyś pan oddawał nam wielce szacowne usługi, i żałuję, gdyż przyjemnie byłoby mi stwierdzić, jak pańscy zwierzchnicy cenili zasługę pańską, gorliwość, przywiązanie dla naszych interesów, nienawiść dla Francji.
Robert zdziwiony nieco tym wstępem tak łagodnym, miał się na baczności.
— Nienawiść moją dla Francji? powtórzył. Mylisz się, panie baronie. Francja jest moim krajem.
— Ponieważ ją zdradzasz na korzyść Niemiec, musisz więc pan mieć powody dla jej nienawidzenia. Ja mam tu przed oczyma notatki, które pana dotyczą. Bardzo interesujące, z nich się dowiedziałem o wszystkiem, coś pan uczynił przeciw swemu krajowi, któregoś się pan wyparł oddawna.
Robert dał znak zaprzeczenia.
Strona:X de Montépin Marta.djvu/162
Ta strona została skorygowana.