— Oto jeden. To list cyfrowany, pochodzący z biura głównego Sztabu w Berlinie i adresowany do waszego ambasadora w Paryżu. Cóż pan na to?
Robert wyjął z kieszeni list, który rozłożył i przesunął go przed oczyma barona ale zdala od jego rąk.
Ten już nie głaskał jasnej brody. Powieki mu drgały, drżenie nerwowe wstrząsało mu usta i ręce.
— List cyfrowany! wyjąkał.
— Ale pozwolił mi go odcyfrować egzemplarz słownika Petit Larousse, rzekł Robert. List jest podpisany, i ma stempel głównego sztabu i zresztą jest zrozumiały, jak się należy. Niech pan posłucha.
I bratobójca odczytał głośno, tonem szyderskim, list już nam znany. W chwili gdy kończył czytać, Wilhelm Schwartz schwytał z szuflady biurka rewolwer nabity i rzucił się na niego.
— List! rozkazał. Daj mi ten list, albo palnę panu w łeb!
— O panie baronie, widocznie bierzesz mnie pan za głupca? odpowiedział Robert z największym spokojem, powinieneś pan był pomyśleć, że to tylko kopia, a oryginał znajduje się w dobrych rękach. Taki wypadek jest przewidzianym. Gdybym nie wyszedł żywym od pana, oryginał zostałby oddany komu z prawa należy. Teraz oskarż mnie pan, jeżeli ci to serce dyktuje, a wiesz jaka będzie odpowiedź.
Baron wydał ryk bezsilności.
— To O’Brien dał panu ten dokument, nieprawdaż? zapytał głosem zdławionym.
— Nie on, ale co pana to obchodzi?
Strona:X de Montépin Marta.djvu/169
Ta strona została skorygowana.