czenie. Do pokoju wszedł posługacz, przynosząc nową potrawę.
O’Brien, z czołem zmarszczonem od myśli, rozważał. I rozłakomiony ponętną perspektywą otrzymania miliona, szukał sposobu, ażeby go zarobić. Naraz podniósł głowę, a oczy mu się zaświeciły ogniem.
— Mam! znalazłem! zawołał.
Robert spojrzał na niego, jak skazany na śmierć patrzałby na zwiastującego mu ułaskawienie.
— Ale, dodał magnetyzer, powodzenie zależy od wielu rzeczy. Trudności są wielkie. Czy pan jesteś pewny, że Weronika Sollier oddała sędziemu śledczemu pieczątkę, która znajdowała się w jej ręku, gdy przyszła ażeby się poradzić jasnowidzącej?
— Tego jestem pewien.
— Czy pan Savanne ma ją u siebie, czy też znajduje się w jego kancelarji w sądzie?
— Zapewne jest u niego w domu wraz z aktami sprawy w Saint-Ouen, którą studjuje bezustannie.
— Czy pan zupełnie pewny tego jesteś?
— Nie, ale przypuszczam.
— Trzeba w jak najkrótszym czasie przekonać się o tem stanowczo.
— Przekonać się! Ale w jaki sposób?
— E! mój panie, miej trochę przedsiębiorczości i trochę pomysłów. Ja nie mogę wszystkiego brać na siebie. To, czego od pana żądam, nie przedstawia trudności! Pan Savanne, jeżeli go zapytasz zręcznie, sam ci wszystko powie, uważając za rzecz naturalną, że pragniesz poznać w tej sprawie najdrobniejsze szczegóły.
Strona:X de Montépin Marta.djvu/189
Ta strona została skorygowana.