tana Savanne, ale nadto niepowodzenie zupełne i rozpaczliwe poszukiwań czynionych, dla odnalezienia tropu morderców Ryszarda Verniere. Cztery długie miesiące upłynęły od strasznego dramatu w nocy z 1. na 2. stycznia, i sprawiedliwość nie mogła postąpić kroku naprzód, ani rzucić światła na ciemności, zalegające dokoła zbrodni.
Dzienniki już jakby zapomniały o tej sprawie, gdy nagle przed kilku dniami, jakby na dane hasło, znów zaczęły pisać, używając wyrazów gwałtownych, oskarżając prefekta policyjnego o ślamazarność, a służbę bezpieczeństwa publicznego o niedoświadczenie, przyczem nie szczędzono wymówek prokuratorowi i sędziemu śledczemu Danielowi Savanne. Jego zwłaszcza traktowano brutalnie, mówiono o jego reputacji wyśrubowanej, o jego nadętęj miernocie.
Drażniło to Daniela i szukał wszelkich sposobów, ażeby szydercom nakazać milczenie powodzeniem.
Ponieważ różne ślady, któremi dążono, nie doprowadziły do żadnego rezultatu, z rozpaczy pomyślał w końcu o klejnocie, który miał w ręku. Klejnot ten, o ileby nie był klejnotem rodzinnym, musiał pochodzić od jubilera francuskiego lub zagranicznego, który, gdyby mu go pokazano, poznałby go i wskazał nabywcę. Nie chcąc więc niczego zaniedbać, powziął myśl zrobienia dokładnej kopii pieczątki i posłania agenta pewnego i zręcznego, dla pokazania tej podobizny wszystkim jubilerom w większych miastach. Zapewne długiem to byłoby i kosztownem, ale na to nie zważał Daniel Savanne. Jemu chodziło tylko o skutek możliwy.
Strona:X de Montépin Marta.djvu/195
Ta strona została skorygowana.