szył się wcale. Nadstawił tylko uszu, udając zajętego najzupełniej pracą, chcąc pochwycić rozmowę.
Henryk przywiązał łódkę i dopomógł paniom wysiąść.
— Masz klucz od furtki? zapytała go Matylda.
— Mam. Ja zabieram z sobą rzeczy. Klucz zostanie w zamku, zamkniesz za mną.
— A gdzie go położyć?
— Razem z kluczem od łódki w szopie, jak zwykle.
Henryk wziął dywanik, którym przykryta była ławka i poszedł otworzyć furtkę.
Pani Verniere i Alina szły naprzód i zwolna podążyły do willi.
O’Brien nie stracił ani słowa z tego, co było mówione. Na teraz wiedział już dosyć. Złożył przybory malarskie, odwiązał łódkę i odpłynął ku Saint-Maur, gdzie przybił naprzeciw restauracyi, której właściciel wynajął mu łódkę, mającą mu posłużyć, jak mówił, do robienia szkiców z natury na rzece.
∗
∗ ∗ |
Powróćmy do fabryki w Saint-Ouen.
Klaudjusz Grivot, chociaż żarliwy przy robocie, z twarzą zawsze uśmiechniętą, niemniej jednak zajęty był przyszłością. Niebezpieczeństwa gromadzące się dokoła jego wspólnika, a tem samem i jemu grożące, przejmowały go prawdziwym przestrachem. Pomoc O’Briena budziła w nim zaufanie bardzo ograniczone, a zresztą czyż amerykanin, nawet rozłakomiony obietnicą bardzo grubej sumy, zgodzi się zgładzić Weronikę Sollier. I łamał sobie głowę, ażeby wynaleźć kombinację, która mogłaby zapewnić im ocalenie, w razie gdyby magne-