panią odprowadzić do salonu?..
— Nie. Mam jeszcze wydać różne rozkazy przyjdę za kilka chwil.
Daniel odszedł, mówiąc do siebie: Ona skłamała!
Pani Verniere, pozostawszy sama, padła na krzesło. W głowie się jej mąciło, bliską była obłędu. Ale zapanowała nad sobą, wstała, z oczyma blyszczącemi od gniewu, i zadzwoniła.
Lokaj Roberta wszedł prawie natychmiast.
— Pan Verniere jest w ogrodzie lub w salonie, rzekła, powiedz mu, żeby natychmiast przyszedł do mnie w bardzo pilnym interesie.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Klaudjusz Grivot, spacerując po ogrodzie ze starym Szymonem, zbliżył się przypadkowo do domku ogrodnika i mimowolnie zajrzał przez okno do izdebki. Ku wielkiemu zdziwieniu, zobaczył tam Berthouta, inspektora policji. Przestrach go zdjął.
— Ho! ho! tu jest jakieś niebezpieczeństwo, szepnął, przejęty podejrzeniem a rzaczej przeczuciem.
Oddalił się od Szymona, poszedł do przedsionka, i wziąwszy paletot, wyszedł pośpiesznie.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Gdy lokaj oznajmił Robertowi, że go żona prosi niezwłocznie, przeprosił gości i wyszedł z namiotu.
Za nim też wyszli: Filip i Henryk. Młody doktor udał się w stronę pawilonu w ogrodzie; Filip zbliżył się do młodzieńca.
— Mój drogi Henryku, odezwał się gorączkowo, dążymy dziś do tego samego celu. I ja także jak pan cze-