— I cóż, mój dzielny Magloire, zagadnął tenże, czy masz mi powiedzieć coś nowego i ważnego.
— Tak, panie Savanne.
— W jakim przedmiocie?
— W przedmiocie Klaudjusza Grivot.
— Ja się nim zająłem.
— I ja także, i przyrzekam panu, że odtąd nie będzie pan miał z nim wcale kłopotu.
— Jakto?
— Zabiłem go wczoraj między godziną szóstą i pół a siódmą.
Daniel zerwał się z miejsca.
— Zabiłeś go, nieszczęśliwy, zawołał, i przychodzisz mi to oświadczyć! Morderstwo!
— Morderstwo! powtórzył Magloire. Ja dawny żołnierz marynarki! Spodziewam się, że pan sędzia nie uważa mnie za zdolnego. Zabiłem go, ale w sposób uczciwy.
— Wytłomacz się.
— Po to umyślnie przyszedłem. Oto cała historja. Ja miałem już moją myśl, od czasu tej całej awantury w Neuilly i pilnowałem łotra. Wczoraj wieczorem, po zamknięciu fabryki, widziałem, jak przed obiadem wybrał się na przechadzkę po wybrzeżu Sekwany, Zapewne dla nabrania apetytu. Wsunąłem do kieszeni dwa rewolwery i poszedłem za nim. Dognałem go w kąciku ustronnym, bardzo ładnym, jakby umyślnie na to przeznaczonym, on się odwraca. Dzień dobry, panie Magloire! Dzień dobry, panie Grivot. Pan tak spacerem, panie Magloire. Nie, ja pana szukam, panie Grivot.
Strona:X de Montépin Marta.djvu/328
Ta strona została skorygowana.