— Służąca powrócić miała we wtorek zrana?
— O godzinie pierwszej.
— Czy skorzystałaś pani z pozwolenia, jakie ci dał pan Verniere?
— W ciągu dnia, nie, panie. Chciałam iść na cmentarz z Martą, ażeby się pomodlić na grobie jej matki, ale czas był za chłodny, wiatr nader gwałtowny. Lękałam się, ażeby taka pogoda nie zaszkodziła dziecku.
— Czy panią kto odwiedzał w ciągu dnia?
— Tak, panie, poczciwy chłopiec, o którym panu wspomniałam przed chwilą i którego przywiązanie do mnie jest niezrównane. Przyszedł, ażeby nas trochę rozerwać w naszem zmartwieniu i prosić, ażebyśmy razem z nim poszły na obiad do restauracji pani Aubin.
— O której godzinie wyszła pani z fabryki?
— O kwadrans na siódmą z Martą i Magloirem.
— Dobrze pani drzwi pozamykała?
— O! niezawodnie i zapaliłam latarnię gazową, oświetlającą podwórze i pawilon pana Verniere.
— O której godzinie powróciłaś pani?
— Mogło być około wpół do dziesiątej.
— Czyś pani zauważyła godzinę?
— Tak, panie, i mogę się mylić zaledwie o kilka minut. Pan Grivot, który z nami jadł obiad w restauracji i cierpiał bardzo na głowę, poszedł do siebie o godzinie dziewiątej i pół, a ja zaraz po nim wyszłam.
— Czy po powrocie do fabryki zastałaś pani bramę i drzwi tak pozamykane, jak przed odejściem?
— Dobrze były pozamykane, odpowiedziała.
— Miałaś pani u siebie, zapytał Daniel, klucze od
Strona:X de Montépin Marta.djvu/35
Ta strona została skorygowana.