tnem przeczuciem. W tej miejscowości mieszkała jego matka, a ona nie umiała pisać. Drżącemi rękama otworzył list. Zawierał tylko te wyrazy:
„Matka pańska jest chora. Wzywa pana. Przyjeżdżaj pan do niej natychmiast“.
Nazwisko, podpisane pod listem, było nieznane Magloirowi, ale nie mógł wątpić w szczerość listu. Pot zimny zwilżył mu skronie. Czyżby żałoba spaść miała i na niego? Przerażony tą myślą, zacny mańkut nie wahał się ani chwili. Trzeba było jechać.
Pociąg odchodził o godzinie drugiej minut czterdzieści pięć po południu. Czas więc miał na śniadanie, ale nie zdążyłby już zaprowadzić pani Sollier do magnetyzera O’Briena. Dlatego postanowił uprzedzić ją o swym raptownym wyjeździe, ażeby nań nie czekała. Nie tracąc ani minuty, pobiegł do niej i opowiedział, co zaszło.
— Na szczęście, mogę być spokojny o was, dodał mańkut, który, pomimo zmartwienia nie przestawał się interesować swemi drogiemi protegowanemi. Po przyjeździe do Pont-d’Ain, zaraz do was napiszę. Proszę was tylko o to, ażebyście się nie trapiły moją nieobecnością, i nie zanadto się nudziły. Cokolwiek się stanie, ja wkrótce powrócę, i dałby Bóg, aby nie z żałobą.
Biedna Weronika miała łzy w oczach.
— Bądź spokojny, mój dobry Magloire, odezwała się Marta, całując dawnego żołnierza marynarki, babunia nie będzie się nudziła! Już ja w tem będę. Nie dam jej być smutną, i jeżeli zechce, będziemy zarabiali podczas twojej nieobecności. Ja wiem już, gdzie się cho-
Strona:X de Montépin Marta.djvu/63
Ta strona została skorygowana.