stępnie, byłyby to daremne słowa. Czy chcesz pan dowodu? Znajdowałeś się pan w Paryżu od 28 grudnia roku zeszłego, układając swój projekt. We wtorek 1. stycznia, o godzinie kwadrans na siódmą, wziąłeś pan na dworcu kolei północnej bilet pierwszej klasy do Berlina, udając w ten sposób alibi. Z dworca poszedłeś pan do fabryki, zkąd, po przeprowadzeniu do skutku swego pięknego zadania, udałeś się pan innym pociągiem do Berlina, gdzie stanąłeś nazajutrz wieczorem.
Robert był przygnębiony.
O’Brien z szyderstwem na ustach ciągnął dalej:
— Widzisz pan, że wszystko jest wiadomem.
— Ależ, wyjąkał bratobójca, nie myśląc już nawet o zapieraniu się, jakże się, pan dowiedziałeś?
— Zapewne piękna byłaby sposobność do odpowiedzenia panu, że to mi jasnowidząca odkryła, a pan niezawodniebyś uwierzył. Ale po co miałbym się bawić w szarlatanizm z panem, jak z głupcami paryskimi? Wolę z panem grać w otwarte karty. Byłeś szpiegowany. I to z bardzo blizka.
— Przez kogo?
— Przez wywiadowców ambasady niemieckiej.
Robert drżał całem ciałem.
— Ja broniłem pana, jak mogłem najlepiej, ciągnął dalej Amerykanin. Przed miesiącem miałem jeszcze stosunki z biurem wywiadowczem ambasady, jak za pańskich czasów w Berlinie.
— To zgubiony jestem, ponieważ wiedzą o wszystkiem! zawołał Robert, zapominając się zupełnie.
Strona:X de Montépin Marta.djvu/72
Ta strona została skorygowana.