— Czy chcesz pani radzić się mnie z powodu tych ran i ich następstw?
— Nie, panie.
Przez kilka sekund O’Brien przyglądał się uważnie oczom niewidomej.
— Być może jednak, że nie jesteś pani nieuleczalną, wyrzekł po tem badaniu.
— Utrzymujesz pan, że możnaby mi wzrok przywrócić? zawołała Weronika. Czyżbyś się pan tego podjął?
— Ja, nie.
— Któż więc?
— Specjaliści, dość śmiali, dla spróbowania operacji trudnej i niebezpiecznej, gdyby się nie udała.
— Niebezpiecznej dla życia?
— Tak.
— To jej nie spróbuję, choćby były widoki powodzenia. Wnuczka moja potrzebuje mnie. Ja chcę żyć.
— Czy to dla dziecka chcesz pani mej porady?
— Nie, panie.
— Więc po co pani przyszłaś?
— Ażeby pańska wiedza mną pokierowała, ażeby dała mi sposoby poznania i oddania w ręce sprawiedliwości nędznika, który zamordował mego protektora, ukradł jego majątek i podpalił dom, a którego wspólnik chciał mnie zabić i oślepił. Czy pańska wiedza będzie mogła to uczynić?
— Wiedza moja nie ma wcale granic! odpowiedział doktor z przesadą. Jasnowidząca, uśpiona snem magnetycznym, i wypytywana przezemnie, odpowie.
— To wypytuj się pan prędko i niech odpowiada!
Strona:X de Montépin Marta.djvu/78
Ta strona została skorygowana.