Zdawało jej się, że nią wstrząsa jakiś dreszcz i że ją coś unosi. Jak Mariani wlepiła oczy w błyszczący płomień drutu magnezjowego. Powieki jej zadrgały, jak poprzednio powieki fałszywej jasnowidzącej pod ruchami magnetyzera.
Upłynęły trzy czy cztery sekundy. Wreszcie Mariani wydała się pokonaną. Górna część ciała unieruchomiła się w pozie bezwładnej i oczy zamknęły się zwolna.
— Czy śpisz? zapytał O’Brien.
Głosem zmienionym wyszeptała: Śpię.
Pani Sollier usłyszała to.
— Więc ona mówić będzie? zapytała żywo.
— Tak sądzę, odparł magnetyzer, i za chwilę będę tego pewny. Potem zwracając się do Ewy, wyrzekł: Czy jesteś jasnowidzącą?
— Tak.
— W jakim stopniu?
— W stopniu jak najwyższym.
— Czy wola moja panuje nad tobą?
— Mam tylko wolę twoją.
— Więc będziesz widziała?
— Będę widziała, jeżeli mi każesz widzieć.
— I będziesz mi odpowiadała?
— Jeżeli mi każesz, będę odpowiadała.
Ociemniała słuchała, zadyszana, z rękoma zaciśniętemi na poręczy fotela, na którym siedziała, starając się przeniknąć otaczające ją głębokie ciemności.
O’Brien zwrócił się ku niej.
— Przypadek pani sprzyja, rzekł do niej, nigdy je-
Strona:X de Montépin Marta.djvu/82
Ta strona została skorygowana.