my te cenią cię, czego ci składają dowody. Słowem będzie nas ze dwanaście osób. Po obiedzie urządzimy sobie bakkera. Decyduj się. Przyjaciele nasi i przyjaciółki bardzo się ucieszą, gdy cię zobaczą.
Idź wymówić się ze swego obiadu, a ja pójdę obiad zamówić u Brebanta...
zgoda?
Maurycy namyślał się, widać, że Oktawja zaproszona została przez d‘Arfeuilla i zapewne znajdzie wybieg do zrzeczenia się obiadu, zaprojektowanego zrana.
— I owszem — odpowiedział — będą.
— Brawo! Pyszny z ciebie człowiek!
— O której godzinie?
— O pięć minut przed ósmą, bo punkt o ósmej ostrygi zielone podane będą na stół, a Chateau d‘Yquem przed zupą żółwiową.
— Nie spóźnię się.
— Młodzi ludzie uścisnęli sobie ręce i rozeszli się w różne strony.
Chociaż Maurycy i Oktawja od dawna się znali, nie było to wiadomem świadkowi bulwarów i hulaków....
Oktawja kochała Maurycego na swój sposób, ale szczerze, nie przeszkadzało to jej jednak wystrzegać się kompromitowania z współpracownikiem lichej gazetki na czem mogłyby ucierpieć jej interesa finansowo-sercowe.
— Ciekawy jestem, jak się Oktawja przedemną wykręci — myślał, uśmiechając się Maurycy.
Nie przyspieszając kroku i wyborne paląc cygaro, Maurycy zmierzał ku domowi przy ulicy Comartin.
Oktawja czekała na niego.
Mieszkanie jej, którego opisywać nie będziemy, gdyż wcale nie byłoby to interesującem — składało się z kilku pokojów na pierwszem piętrze, a okna jego wielkie i dość liczne wychodziły jedne na bulwar, drugie na ulicę Comartin.
Umeblowanie było kosztowne, ale jaskrawe, bez gustu. Wszystko było tu dla efektu, nic dla prawdziwego smaku.
Oktawja spoczywała na szeslongu w małym buduarze, którego ściany pokryte były atłasem, takim samym, jak krzesła i fotele.
Czytała romans, paliła papierosa i ziewała.
W mgnieniu oka, gdy otworzyły się drzwi i wszedł Maurycy, młoda kobieta zerwała się z szeslongu, rzuciła książkę, papierosa i podbiegła ku młodemu człowiekowi.
— A! jakiś ty niedobry! — zawołała — tak późno! Dwie godziny, czekam już na ciebie!
— Nie gniewaj się — moja mała. Byłbym wiele oddał, gdybym mógł był przyjść wcześniej, ale musiałem być na drugim końcu Paryża. Nareszcie uwolniłem się i jestem.
Oktawja westchnęła.
— Co ci to jest? — zapytał Maurycy. — Czy masz jaki kłopot?
Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/104
Ta strona została skorygowana.