— Otóż list do sądu!
— Słucham, panie komisarzu.
— Bardzo pilny!
— Pójdę, jak będę mógł najprędzej.
— To i tak nie będzie dość prędko. Weź dorożkę, a patrz, żeby koń był dobry.
— Wybiorę najlepszego, przecież służyłem w kirasjerach.
Brygadier sierżantów miejskich wyszedł z kancelarii dozorcy cmentarza i skierował się ku giełdzie, która znajduje się nieopodal od bramy Pere Lachaise.
Tutaj tylko co nadjechało kilka dorożek, dawny kirasjer wybrał konia, który wydał mu się budzącym zaufanie i kazał woźnicy jechać do sądu, dodawszy przytem tonem rozkazującym:
— Ale tylko prędko, prędko, spiesz mi się!
Wszystko, co ma związek z policją, przejmuje dorożkarzy, jeżeli nie silnem współczuciem — to przynajmniej niemałym strachem i bardzo słusznie. To też Woźnica popędził konia galopem we wskazanym kierunku.
Porzućmy dorożkę, jadącą do sądu i niech czytelnicy nasi raczą udać się z nami do innej dzielnicy Paryża, tegoż dnia o godzinie 7-mej z rana, to jest godzinę wcześniej przed przyjściem pięciu robotników na cmentarz Pere Lachaise.
Blady świt zaledwie rozprasza ciemności. Jesteśmy przy ulicy Ernestyny w dzielnicy la Chapelle.
Przed dorożkarską wozownią, na dziedzińcu jednego z domów, wznoszących się tutaj, stajenny, imieniem Franciszek, w służbie będący u Wawrzyńca Bienet czyści, jak może, powozy, które wróciły z kursów nocnych, a idzie mu to z wielką trudnością, gdyż błoto wszędzie obmarzło od mrozu, jaki pochwycił po północy. Przy świetle latarni, zawieszonej na słupie, stajenny do połowy robotę swą wykonał, zeskrobał błoto, wyczyścił ławeczki, i pozataczał kilka kartek i dorożek do wozowni obok stajni. Pozostawało mu załatwić się w ten sposób jeszcze z trzema karetkami. Jedną z nich właśnie przysunął do słupa z latarnią i otworzył drzwiczki ażeby wyciągnąć dywanik, którego nie znalazł na koźle, co się sprzeci-