Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/110

Ta strona została skorygowana.

— Ślicznie dziękuję! — zawołał uradowany odźwierny. — Biegnę, jak pan kazał, napalić we wszystkich pokojach.
— A potem przynieście mi klucz od pałacyku; będę tam za dwie godziny.
— Dobrze, proszę pana.
Lartigues wsiadł do omnibusu, wysiadł zeń na placu Bastylji i pieszo udał się na kolej lyońską.
Tu zabrał pozostawione rzeczy, które z polecenia jego złożono na ławce, gdzie kładą pakunki przed braniem do ważenia. Potem poszedł po karetkę, którą przyjechał na kolej.
Wróciwszy do sali, kazał posługiwaczowi kolejowemu przenieść rzeczy do karetki.
— To pan nie jedzie? — zapytał posługiwacz trochę zdziwiony.
— Przeciwnie, tylko co przyjechałem i zostawiłem tu rzeczy, a teraz je zabieram.
Posługacz spojrzał na walizy, z nalepionemi na nich jak najróżnorodniejszemi kartkami kolejowemi i słowa podróżnego wydały mu się prawdopodobnemi.
Zaniósł pakunki do karetki i otrzymawszy trzy franki na piwo ukłonił się do samej ziemi.
— Dokąd mam jechać? — zapytał woźnica.
— Ulica Bondy nr. 9.
W pół godziny karetka zatrzymała się przed otwartą bramą nr. 9.
Lartigues wysiadł i przy pomocy woźnicy zdjął walizy, które złożone zostały w bramie, a woźnica dostawszy hojną zapłatę, odjechał.
Mniemany Juliusz Termis od dawna znał ten dom. Wiedział, że stancja odźwiernego znajduje się na pierwszem piętrze i że nic nie przeszkodzi w wykonaniu planu, jaki sobie ułożył.
Opuściwszy hotel Niderlandzki, postanowił przeprowadzki swej tak dokonać, ażeby agenci policyjni nie mogli żadną miarą znaleźć jego nowego mieszkania.
Jak tylko woźnica znikł z oczu, Lartigues zawołał chłopca przechodzącego przez ulicę.
Sprowadź mi dorożkę, dostaniesz franka.
Chłopiec poleciał jak strzała na najbliższą stację dorożek.
W tejże chwili odźwierna zeszła ze schodów.
Zobaczyła pakunki w bramie i z ciekawością przystąpiła do stojącego obok nich nieznajomego.
— Pan tu do kogo przyjechał? — zapytała.
Przewidując pytanie, jakie zadane mu być może, Lartigues zawczasu przygotował odpowiedź i rzekł, wcale się nie zmieszawszy.
— Nie, tylko zdarzył mi się wypadek. Jechałem z rzeczami na kolej orleańską, woźnica, prawdziwe bydle, zaczął się ze mną kłócić w drodze, że tak daleko nie pojedzie. Znieść nie mogę kłótni