— No, a ten grand? Zdaje mi się, że była mowa o grandzie.
— Cóżeś z nim zrobił, d‘Arfeuillu.
— Powinienby już być tutaj — odpowiedział wicehrabia — niepokoi mnie jego nieobecność i jeżeli za pięć minut nie przybędzie, pośle po niego.
Jednakowoż uczynić tego d‘Arfeullt nie potrzebował, drzwi od salonu otworzyły się i na progu ukazał się młody człowiek, powierzchowności arystokratycznej i nieskazitelnej wytworności.
Wicehrabia żywo podszedł ku niemu.
— Jak się masz, kochany hrabio — rzekł, ściskając go za rękę — jak się masz?
A zwracając się do Oktawji, stojącej obok Maurycego, dodał:
— Kochana Oktawjo, pozwól przedstawić sobie hrabiego Iwana Smoiłowa, mego przyjaciela, a twego zapalonego wielbiciela.
Hrabia Smoiłow mógł mieć lat około dwudziestu pięciu.
Wysoki był, szczupły, a twarz jego otoczona jasnemi włosami i faworytami, miała rysy niezwykle regularne i niezrównaną dystynkcję.
Oczy ciemno-niebieskie, prawie czarne, śliczne były i bardzo łagodne, chociaż zasłaniały je nieco binokle, które nosił ciągle, dla słabego wzroku.
Oktawja ukłoniła się i podała hrabiemu rękę, który ujął ją i przycisnął do ust tak namiętnie, że nowy uśmiech przebiegł po ustach młodej kobiety.
D‘Arfeuille przedstawił hrabiego innym osobom, a gdy wszystkich obeszli, Rosjanin powrócił do Oktawji.
— Czy uwierzy mi pani — odezwał się akcentem cudzoziemskim — gdy powiem, że chwilę tę uważam za najszczęśliwszą w całem mem życiu?
— Za najszczęśliwszą w życiu pańskiem? — powtórzyła kobieta z udanem zdziwieniem.
— Tak.
— A to dla czego?
— Bo z panią jestem.
Oktawja wybuchła metalicznym śmiechem.
Nie moge uwierzyć — rzekła następnie.