W ręce trzymała jakieś małe zawiniątko.
Maria Bressoles spojrzała na nią, potem na obraz, poznała łagodne i cudowne rysy młodego chorego dziewczęcia i zawołała:
— To pański model, panie Servet.
— Tak odpowiedział artysta — przypadek w porę nam ja zsyła.
Spostrzegłszy w pracowni osoby obce — przybyła zatrzymała się na progu, jakby nie wiedziała, co począć. Przelotny rumieniec zabarwił jej policzki.
— Wejdź, wejdź, Symono — odezwał się do niej Gabrjel.
Symona, tak się nazywała szwaczka, weszła nieśmiało i ukłoniła się, spuściwszy oczy.
Malarz mówił dale}:
— Powinienem cię zburczyć, dziecko, prawda. Jak można, będąc chorą jeszcze, wychodzić z domu na takie zimno. Przecież ułożyliśmy się, że leżeli będę jeszcze potrzebował dwóch czy trzech dodatkowych posiedzeń, to cię zawiadomię.
— To prawda, panie Gabrjelu — odrzekła Symona z suchym kaszlem, od którego krew rzuciła się jej do twarzy.
— Ale tak mi ciepło w kapturku i szalu, że nie czuję zimna. Potem pan Albert dał mi do obrąbienia pół tuzina chusteczek. Skończyłam dziś robotę i chciałam je zaraz odnieść, oto są.
— Usiądźże przy piecu — rzekł malarz do niej, wskazując krzesło.
— Przykro mi, że tak nierozważnie narażasz zdrowie, które wymaga jeszcze starannego pielęgnowania, a jednak z drugiej strony bardzo się cieszę, żeś dzisiaj przyszła. Właśnie była tu mowa o tobie i chciano się z tobą naradzić.
— O mnie była mowa, chciano się ze mną naradzić? — powtórzyła Symona z widocznem zdziwieniem, duże oczy podniósłszy na Gabriela.
Na pytanie to nieme odpowiedziała Maria:
— Tak — rzekła żywo, przystępując do młodej dziewczyny i uśmiechając się do niej — kiedyśmy się oto zachwycali obrazem, do którego pani posłużyła za model, pan Servet mówił nam tymczasem o pani, o chorobie, jaką pani tak ciężko przechodziłaś, o samotnem życiu pani i o męstwie, z jakiem znosisz codzienny niedostatek. Te słowa współczuciem nas przejęły dla pani, podziwem dla jej charakteru i ja wraz z ojcem szukaliśmy sposobu, ażeby uwolnić panią teraz i na przyszłość od samotności tej i biedy.
Głos Marji, gdy mówiła, tak łagodny był, tak wzruszający, że płynął do serca, jak najbardziej harmonijna muzyka.
— Dziękuję państwu z całej duszy, żeście pomyśleli o mnie — odpowiedziała Symona, a panu Servet wdzięczna jestem serdecznie za to zainteresowanie się mną, jakiego już tyle razy mi dał dowód.
Symona zamilkła i spuściła głowę; dwie grube łzy potoczyły się po jej policzkach, potem mówiła dalej:
Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/130
Ta strona została skorygowana.