Kiedy skończył monolog, nic dobrego nie wróżący dla Rosjanina, ten postanowiwszy już, z czego składać się miał obiad, wyszedł z restauracji, wsiadł znowu do dorożki i pojechał przez bulwar.
Zatrzymał się przy hotelu Wielkim.
Uczynił to i handlarz wianków grobowych.
Hrabia wyszedł z dorożki, zapłacił woźnicy i zniknął pod olbrzymią bramą, prowadzącą na podwórze.
Tuż za nim wszedł i jego szpieg.
Jeden ze służących ukłonił się w przejściu Rosjaninowi.
— Znacie tego pana? — spytał kupiec kelnera, który odpowiedział oschle:
— Widzisz pan, że muszę go znać, kiedy mu się kłaniam.
— Czy on tu mieszka w hotelu Wielkim?
— A co panu do tego? Dlaczego pan o to pytasz?
Zamiast odpowiedzi, handlarz wianków wsunął służącemu do ręki dwa franki.
— Bardzo dobrze — rzekł tenże — rozumiem. Pan ten rzeczywiście mieszka w hotelu Wielkim.
— Cudzoziemiec?
— Tak. Rosjanin.
— Dziękuję.
Handlarz dowiedział się, czego chciał. Zwrócił się ku wyjściu, mówiąc do siebie:
— Hrabia Iwan Smoiłow. Zapewne jaki fałszywy hrabia, może zbiegły galernik.
Potem wsiadając w dorożkę, rzekł do woźnicy:
— Zarobiłeś dwadzieścia franków. Teraz biorę cię na godzinę.
— Do prefektury policji, a prędzej!....
— Do prefektury... — bąknął dorożkarz — masz tobie.
Widocznie ścigaliśmy jakiegoś zbrodniarza, a u mnie w dorożce siedzi łapacz. Podejrzewałem to zaraz.
Jeżeli na cmentarzu Pere Lachaise tłoczono się bardzo, nie mniejszy także tłum był około Morgi.
Tutaj ciekawi stali takim sznurem, jak przed kasą teatru, w dzień przedstawienia sztuki, mającej wielkie powodzenie.
W regularnych odstępach wpuszczano za każdym razem tylko sześć osób, a stojący na straży miejscy sierżanci przestrzegali surowo, ażeby się nikt naprzód nie przecisnął i nikt zatrzymywaniem się ruchu nie tamował.
Oba trupy były złożone na marmurowych ławach tuż przy szklanej ścianie, oddzielającej publiczność od sali wystawowej.
Każdy z widzów mógł się tutaj tylko kilka sekund zatrzymać dla przypatrzenia się trupom.
W grupie sześciu osób, które równocześnie z nami przestąpiły