wykrojone owalne oblicze o równie uroczym, jak roztropnym wyrazie.
Najosobliwszą cechą tej twarzy atoli były oczy, niezbyt duże, ale cudownie spoglądające. Czasami zdawała się ich źrenica rozszerzać i kryć się w sobie niezmierną głębię. W takich chwilach zdawało się, że te oczy muszą jak kocie oczy w ciemności i w głąb duszy człowieka widzieć.
— Ty masz gorączkę, kochany Maurycy! — odezwała się pani Rosier do młodzieńca, albowiem uczuła, że jego ręce w jej ręku pałały.
— Ależ nie, zaręczam ci.
— Dlaczegóż zapierać? Czuję, że twoja skóra jest sucha; a tętno u ciebie za prędko bije.
— E! trochę znużenia!
— Wysilasz się w pracy i rozrywkach.
— Przyznaję, że mnie coś w ostatnich dniach bardzo zainteresowało Wesoła wiadomość, którą ci oznajmię, ma z tem związek. Pewien bardzo bogaty Holenderczyk, były kapitan okrętowy, z którym przed rokiem często się stykałem, przybył znowu do Paryża na dłuższy pobyt dla studiowania w archiwum ministerjum marynarki, gdzie ma z polecenia swego rządu napisać obszerne dzieło. Przed dwoma dniami spotkałem się z nim przypadkowo, a on mi uczynił propozycję, abym u niego objął posadę sekretarza z bardzo dobrą płacą. Jest to posada, która mi nie tylko obecnie pieniądze przynosi, ale mi także przyszłość rokuje. Wkrótce nie będzie się mógł obejść bezemnie. Stanę się mu niezbędnym i będę mu wszędzie towarzyszył.
— Czy naprawdę zamyślasz Paryż opuścić? — zapytała żywo pani Rosier, blednąc.
— Na to tylko, oby odbywać chwilowe podróże, albowiem kapitan polubił Paryż i zamierza stale w nim zamieszkać; a więc nieustannie będę tutaj z nim powracał.
— O, takeś mnie tem przestraszył — mówiła dalej poczciwa kobieta z westchnieniem pełnem ulgi.
— Widzisz, przyzwyczaiłam się do ciebie, mój Maurycy, kocham cię jak syna i na samą myśl, że przyszłoby się z tobą rozstać, łzy cisną mi się do oczu.
Rzeczywiście, pani Rosier obcierała zwilgotniałe oczy...
Maurycy pocałował ją.
— Nie martw się, kochana opiekunko, nie troszcz się — rzekł. — Przysięgam ci, że Paryża nigdy nie opuszczę na zawsze. Zbyt boleśnie byłoby mi się rozstać z tą, co tak szlachetnie zastąpiła mi matkę, której nigdy nei znałem.
Młody człowek wymówił te wyrazy ze wzruszeniem, od którego głos mu drżał.
Nie ośmielimy się utrzymywać, aby to wzruszenie było szczere,
Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/155
Ta strona została skorygowana.