ale pani Rosier nie mogła temu nie uwierzyć i zawołała też, całując Maurycego w czoło:
— Oj drogie, kochane dziecko, jakże szczęśliwą byłaby twoja matka, widząc cię tak dobrym i tak przywiązanym, tak pracowitym.
— Jakże ci błogosławić musi tam z niebios, jak modli się do Boga, aby cię strzegł od wszelkiego złego powściągnęła rozrzewnienie, ogarniające ją i zamieniając przedmiot rozmowy, mówiła dalej:
— Więc zostajesz sekretarzem u tego kapitana holenderskiego?
— Jutro już obejmuję obowiązki.
— A pensja ile wynosi?
— Ośm tysięcy franków.
— Ależ to wybornie! Przy twoich sześciu tysiącach da ci bardzo ładny dochód.
— Będę też odkładał.
Na usta pani Rosier wystąpił lekki uśmiech.
— Odkładać? — powtórzyła. — Co może zaoszczędzić człowiek w twoim wieku, łakomy na przyjemności; pozwól, że temu nie uwierzę. Przytem nie widzę w tem nic złego, że się bawisz, bylebyś tylko umiał zachować umiarkowanie we wszystkiem. Na szczęście praca dobrze hartuje, a ty lubisz pracować, chwała Bogu!... Rozumiesz, że próżniak nie spełnia swego zadania na tym świecie i nie może się mienić uczciwym...
— Naturalnie, że pojmuję i dowodzę tego, żyjąc tak, jak żyję.
— Nie myślisz żenić się? — spytała pani Rosier jakoś niespokojnie.
— Wcale nie myślę, przynajmniej tak, jak teraz, a w tem idę za twoją radą. Ażeby się ożenić, trzeba mieć męstwo do pożegnania się ze swobodnem i wesołem życiem kawalerskiem, a ja wyznaję, nie mam tej odwagi. Zobaczymy później...
— Później... tak... później... — szepnęła pani Rosier i czoło jej nagle spochmurniało — a może nigdy — dodała. — Kto wie? może to nawet byłoby dla ciebie lepiej?
— Jednakowoż jeżeli między trzydziestym piątym i czterdziestym rokiem życia znajdę żonę bogatą, zdaje mi się, żeby to wcale nie zawadziło — wtrącił Maurycy.
— Tak, ale jest jeszcze na to czasu dziesięć lub piętnaście lat, to będziemy mogli jeszcze się namyślić.
— O! i bardzo dużo czasu! — odrzekł młody człowiek z uśmiechem.
Spojrzał na zegarek i wstał.
— Idziesz już? — spytała pani Rosier.
— Muszę. O ósmej siadają do stołu, a teraz tylko dziesięć minut brakuje. I tak się trochę spóźnię.
— Kiedy przyjdziesz do mnie?
— Za dwa, albo za trzy dni.
Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/156
Ta strona została skorygowana.