Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/16

Ta strona została skorygowana.

— Na rogu ulicy Dondeville, niedaleko stąd.
— Trzeba po niego posłać.
— Posłałem już stajennego, pewnie zaraz przyjdzie.
— To dobrze, panie Bienet, będę potrzebował karety, możesz mi pan dać jedną ze swoich?
— Proszę pana komisarza tylko o pięć minut czasu.
Gospodarz pobiegł zaraz do stajni, skąd wyprowadził najlepszego konia i zaprzągnął sam do najlżejszej karetki.
Tymczasem komisarz przystąpił do brygadiera i szepnął mu po cichu:
— Woźnica, który jeździł tą karetką, nie powinien tu wchodzić, każ dwom sierżantom czekać nań na ulicy i bez hałasu żadnego zaprowadzić do cyrkułu, gdzie pozostanie do dalszych moich rozkazów.
— Wszystko się zrobi jak najciszej.
Brygadjer powtórzył dwom sierżantom otrzymany rozkaz i wrócił do komisarza. Ten dalej wydawał polecenia.
— A ty Fontaigne siadaj do karety, którą już zaprzęgają i jedź do sądu. Tam wywołaj komisarza sądowego, powiedz mu, co się stało, i dodaj, że wzywam go tutaj wraz z właściwymi urzędnikami sądowymi. Zbrodnia ta wymaga szybkiego działania!... Nie trać ani chwili!
— Ani minuty, ani sekundy — odpowiedział brygadier, tęgi zuch pięćdziesięcioletni, niewolnik służby, ale wielce sumienny przy spełnianiu swych obowiązków i bardzo lubiany w całej dzielnicy Dondeville.
Bienet już był gotów.
— Panie komisarzu — rzekł — karetka już założona i pojedzie z panem mój Cambonne.

IV.
NACZELNIK POLICJI.

Woźnica siedział już na koźle.
— To nie ja pojadę w tej karecie — odpowiedział komisarz lecz Fontaigne.
Brygadjer wsiadł do karetki.
W tejże chwili na dziedziniec wszedł Franek. Był sam.
— No, a Cadet? — spytał dziwiony gospodarz. Nie znalazłeś Cadeta, czy co?