Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/170

Ta strona została skorygowana.

Kapitan Van-Broke, albo raczej Lartigues znajdował się w towarzystwie Verdiera, fałszywego opata Merissa.
— Jak się masz młody przyjacielu! — odezwał się doń Lartigues.
— Dobrze, kapitanie.
— Jest co nowego?
— I bardzo wiele!
— O do djabła! Dobrego czy złego?
— Zdaje mi się, że wyborne wiadomości.
— Opowiedz nam, zobaczymy.
Maurycy opowiedział, co się zdarzyło w przeddzień.
— Cóż panowie na to? — spytał następnie.
— Ja tak samo myślę, jak ty, że doskonałe to zdarzenie, a opat również jest tego zdania, widzę, to z jego twarzy. Policja wpadła na mylny ślad, więc jesteś bezpieczny. Postąpiłeś sobie przytem bardzo sprytnie, ostrożności przedsięwzięłeś wyborne, prawdziwej powierzchowności twej nie można poznać. Możemy wiec wszelki niepokój od siebie odpędzić i szukać spokojnie krewnych Armanda Dharvilla, Czy zacząłeś się dowiadywać o Ludwiku Bresoles o cośmy cię prosili?
— Już!
— Dotychczas żaden.
Młodzieniec opowiedział szczegółowo wczorajsze swe zajecie, powziętą nadzieję i ostateczne powodzenie.
— Trudno będzie dowiedzieć się o adresie byłego budowniczego, nie jest to jednak rzeczą niepodobną — rzekł Verdier.
— Pomyślimy nad tem. Dokonać tego można będzie cierpliwie, gdy pojedziesz pan do Visque sur-Bresne, dla odnalezienia śladów nieprawnej córki Symony. Czy odszukałeś pan jej metrykę?
— Nie, nie zdążyłem jeszcze.
— Zajmij się pan tem dziś jeszcze i bądź pan gotów jechać za dwa dni do Visque sur-Bresne.
— Będę gotów, kiedy panowie zechcecie. Teraz ja z kolei chciał bym panów zapytać.
— O co? — zapytał Verdier.
— O to, co mnie szczególnie interesuje. Czy otrzymali panowie jaką wiadomość z Londynu?
— Otrzymać mogę najwcześniej dopiero jutro, ale nie troszcz się pan, możesz być pewny, że usługi twe przyjęte zostaną przez Michała Bremont. Napisałem do niego w takich słowach, że bardzo rad będzie widzieć pana w liczbie naszych. Od razu bogatym się staniesz, kochany panie. Ale nie wypuszczaj pan z rąk szczęścia, bądź go zawsze godnym.
— O będzie go godnym, ręczę za niego! — zawołał Lartigues, którego sympatia do Maurycego coraz bardziej rosła. — Pewien jestem, że nasz przyjaciel nie zawiedzie naszego zaufania.