— I ja mam taką nadzieję — rzekł Verdier — ale młody jest. Niech się strzeże kobiet. Kobieta to zguba dla mężczyzny.
— O bądź pan spokojny! — wykrzykną! Maurycy — i z tej strony nie grozi niebezpieczeństwo żadne. Naturalnie lubię kobiety, ale tak jak się lubi ładne cacka. Zawsze mieć będę władzę nad sercem. Głęboką wzgardę czuję dla wszelkich sentymentalnych głupstw.
— To mi się podoba — rzekł z uśmiechem fałszywy opat Meriss. — Ale czy to jest szczere wyrażenie pańskich myśli?
— Ręczę panom. Cobym miął panów oszukiwać?
— To prawda, ale pan możesz łudzić samego siebie.
— Nie lękaj się pan, ręczę za siebie.
— Jeżeli tak, to doskonale. Do jutra, nasz kochany przyjacielu.
— Gdzie?
— Tutaj.
— O której godzinie?
— Zawsze o dziewiątej. Nie zapominaj pan o naszych radach i czekając na wyjazd do Visque sur-Bresne, wymyśl pan jaki sposób dla odnalezienia Ludwika Bresolles.
— Będę się starał, ale wielkiej nadziei nie mam.
Maurycy niezwłocznie udał się do prefektury dla wydostania kopii metryki Szymona Dharvilla.
Szukano długo, bo archiwum spalone było za czasów komuny.
Jednakże znaleziono i obiecano młodzieńcowi nazajutrz dać kopję odpowiednio poświadczoną.
Powróciwszy do domu. Maurycy otrzymał od odźwiernego list — napisany przez barona Pascala de Landilly z zaproszeniem na obiad dnia tegoż do Brebanta.
— Muszę iść — rzekł do siebie. — Bardzo mi to na rękę. Nie wiedziałem, co mam z sobą robić wieczorem. Przytem dowiem się tam szczegółów o aresztowaniu hrabiego Iwana.
Po wyjściu Maurycego fałszywy opat Meriss i zarówno mniemany kapitan Van-Broke pozostali sami.
— Ty się zachwycasz tym człowiekiem, to widoczne — rzekł Verdier do Piotra Lartiguesa. — Strzeż się, mój drogi.
— Czego?
— Maurycy jest bardzo zręczny, przyznaję to jak najbezstronniej, ale ma popędy właściwe młodości i dość nie panuje nad sobą