— Czego odemnie chce? — zapytał sam siebie.
— Bądź co bądź sama przyszła do mnie na rozmowę, na którą od trzech miesięcy nie mogłem się odważyć.
Skorzystam z tej sposobności.
— Bezwątpienia dziwi cię to, mój przyjacielu — mówiła Walentyna — że ja, tak lekkomyślna zazwyczaj, przychodzę cię prosić o poważną rozmowę.
— Dziwić ma mnie? — powtórzył Ludwik.
— Dlaczego mam się dziwić? Bardzo mię to cieszy, bo sam chciałem z tobą pomówić poważnie. O cóż chodzi?
— Chodzi o naszą córkę.
— Szczególna sympatia! Ja również chciałem o Marji pomówić z tobą.
— Pozwolisz, abym najpierw wypowiedziała swe myśli?
— Pozwalam i proszę — odpowiedział Bressoles zadowolony, że ma odpowiadać tylko, a nie wszczynać rozmowę, która jak przewidywał, mogła się stać burzliwa.
— Mów, słucham.
— Marja ma lat ośmnaście, skończyła ośmnaście przed dwoma miesiącami. Poczciwa z niej dziewczyna. Powiedz, że doskonała pod każdym względem! — zawołał Ludwik w uniesieniu! — Dusza jej tak piękna, jak serce tkliwe, a twarzyczka czarująca.
Walentyna zaśmiała się suchym i nerwowym śmiechem i odpowiedziała tonem prawie ironicznym:
— Gotowa jestem zgodzić się, że cudo z niej, jeżeli tego sobie życzysz. Ale oto opuściła już pensję.
— Gdzieby się już nic więcej nie nauczyła — dokończył Ludwik. — Wykształcenie otrzymała zupełne i pani Dubieuf uważa ją za jedną z najlepszych uczenie.
— Teraz trzeba się zająć, że tak powiem, jej domową edukacją i to powinieneś ty wziąć na siebie. Ale ty nie lubisz życia domowego i może uważać to będziesz za zbyt ciężki dla ciebie obowiązek.
— Znam swoje obowiązki i spełniać je będę jak na matkę przystoi — odpowiedziała Walentyna tonem lodowatym.
— Tak spełniać je będę pomimo braku upodobania do życia domowego, które nie potrafiłeś uczynić mi przyjemnem.
Z tych słów ostatnich mogła powstać burza.
Tego Ludwik nie chciał.
— Mów dalej — wyszeptał.
— Jakie masz zamiary względom Mąrji.
— Moja droga — odpowiedział Bressoles z uśmiechem — chciałaś właśnie o tem się rozmówić, więc zacznij pierwsza. Wypowiedz swe myśli, a potem na mnie kolej.
— Dobrze — myśli moje są bardzo proste i doprawdy zdziwiłoby mnie, gdybyś ich nie podzielił. Marja ma lat ośmnaście, wykształcona jest, rozsądna i uposażona dobrze pod każdym względem. Mniemam tedy, że należałoby ją wydać zamąż — co prędzej.
Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/190
Ta strona została skorygowana.