Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/191

Ta strona została skorygowana.

— Taką młodą.
— Ośmnaścię lat, to wiek zwykły panny z ładnym posagiem rzadko kiedy później wychodzą zamąż.
— Nie mam wcale zamiaru narzucać córce człowieka, który mnie wydawać się będzie jej godnym, a jej wszakże pobobać się nie będzie. Wyborem jej będę kierował, lecz chce, żeby wybierała sama — rzekł Bressoles.
— Co do tego, tak samo jak ty myślę — odparła pani Bressoles. — Lecz sądzę, że przecie pojmujesz dobrze, iż córka nasza nie może mieć dostatecznego wyboru, gdy poprzestaniemy jedynie na przedstawieniu jej kilku przyjaciołom — których ty przyjmujesz u siebie.
Jest ich bardzo nie wielu — a przytem już wszyscy ludzie niemłodzi.
— Do czegóż zmierzają twoje słowa?
— Zdaję mi się, te powinieneś się był domyśleć.
Alboż chciałabyś być z Marją w tem towarzystwie, gdzie cię puszczam samą? — spytał Bressoles suchym tonem.
— Tem mniej o tem myślę, iż pragnę, aby Marja wprowadzona była w świat nie przezemnie, lecz przez ciebie. Ojciec zawsze przedstawiał córkę.
— Wiesz, że ja nie lubię wychodzić z domu.
— Wiem, ale wiem także, że masz obowiązki względem córki.
Jakkolwiekbądź wykształconą jest Marja, — dobrze wychowana brak jej obycia się ze światem, w którym ma przeznaczenie być ze względu na swe pochodzenie, wychowanie i majątek.
Marja powinna bywać w towarzystwach. A my powinniśmy jej to ułatwiać. Nieprawdaż? logiki. — Naturalnie słuszność masz, ale z pewnego punktu widzenia, którego ja jednak nie podziałam. Przyznałbym ci zupełną słuszność, gdybym dla Marji dobijał się o świetną partię, o jakiego arystokratę lub jakiego znakomitego człowieka, ale ja całe życie byłem prostym mieszczuchem bez pretensji, pracowałem i prowadziłem sam swe interesa. Ja sądzę, że córka nasza będzie zupełnie szczęśliwa, jeźli pozostanie prostą mieszczanką. A ci uczeni ludzie, których z lekceważeniem nazywasz moimi przyjaciółmi, mają przecie synów, a między tymi młodzieńcami dla czegobyśmy znaleźć nie mieli dobrego męża?
— Niech i tak będzie, ale w każdym razie nasza córka musi widzieć tych młodzieńców.
— Nie możemy jej przecie wozić od domu do domu mówiąc:
— Oto nasza córka, chcemy ją wydać za mąż. Jeżeli się wam podoba, starajcie się o jej rękę.
Chociaż słowa te odznaczały się przesadą, ale nie były pozbawione słuszności. Co na to jej odpowiedzieć?
Nie przewidywał wcale, że przebiegła Walentyna w ten sposób poprowadzi rozmowę.
— Więc cóż uczynić? — wyszeptał raczej do siebie niż do żony.