pragnęłabym, ażeby Servet oddał go na wystawę; żeby nasze nazwisko wydrukowane było w katalogu.
— Pomówimy o tem później — odpowiedział Ludwik, wzruszając ramionami.
Lokaj znowu się ukazał.
Niósł lampę, a za nim szła Symona.
Dziewczę bardzo było wzruszone i skłoniło się nieśmiało.
Marja podbiegła do niej, zawoławszy:
— A jak to ładnie, że pani sama przyniosła ten list; jakże pani jestem wdzięczną.
— Podjęłam się tego zlecenia — odpowiedziała szwaczka — bo dawało mi pretekst do przyjścia tutaj. Inaczejbym nie śmiała.
— To bardzo źle, my bardzo pani jesteśmy przychylni. Zapewne przyszła pani z nami pomówić o pani Dubieuf.
— Tak.
— Czy pisała do pani?
— Pisała do mnie wczoraj. Dziś przyjęła mnie do siebie i właśnie przyszłam państwu podziękować za szlachetną pomoc.
— Więc pani przyjęta?
— Tak, przyjęta jestem.
— O! jakże się cieszę! Kiedy pani obejmuje swe obowiązki?
— Jutro, a ponieważ nie będę miała sposobności dość długo wychodzić, przyszłam podziękować państwu.
Przy tej rozmowie obecną była Walentyna. Obojętnie, chłodno, a lepiej powiedzieć nieprzychylnie i z wyraźną pogardą spoglądała na młodą dziewczynę.
Nie pojmowała wcale, jak mąż jej i córka interesować się mogli tem dziewczęciem, wychudłem od pracy i cierpień.
Wzruszające słowa Symony nie wywołały w duszy Walentyny żadnego wzruszenia.
— To wszystko komedja! — pomyślała sobie. — Szumne zdania zawczasu przygotowane, dla oszukiwania głupich.
Ludwik Bressoles, zarówno jak Marja, szczerze był wzruszony i Symona coraz sympatyczniejszą mu się wydawała.
— Dobrześ pani uczyniła, żeś dzisiaj przyszła — rzekł — niech pani będzie przekonana, że cenimy to wielce. Za każdym razem, jak pani będzie miała kilka chwil wolnych, radzi będziemy widzieć panią u nas.
— Spodziewam się, że pani o tem nie wątpi? — dodała Marja.
— Pani zdaje się sierotą jesteś? — zagadnęła Walentyna.
Symona drgnęła i zaczerwieniła się, usłyszawszy pytanie tej damy, która dotąd patrzyła na nią prawie pogardliwie.
— Tak, jestem sierotą — szepnęła — przynajmniej tak myślę. Rodzice mnie porzucili i nie wiem nawet, czy żyją.
— A! podchwyciła pani Bressoles — więc pani jesteś prawdziwem dzieckiem.
Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/195
Ta strona została skorygowana.