Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/20

Ta strona została skorygowana.
V.
Oględziny.

Tylko na chwilę tłum widział przybyłych i znów na ich rachunek oddawać się zaczął najfantastyczniejszym przypuszczeniom.
— To sam prefekt policji — mówili jedni.
— E; gdzie tam! minister sprawiedliwości! — zapewniali drudzy.
Domysły szły na wyścigi.
A tymczasem komisarz dzielnicy prędko wyszedł z mieszkania na spotkanie członków sądu.
Przywitano go pochwałami za tak prędkie zawiadomienie sądu i prefekta.
— Za obowiązek uważałem sobie nie tracić ani minuty — odpowiedział — zbrodnia wydarzyła się wśród okoliczności osobliwych i dla tego śledztwo wydaje mi się pilnem.
— Gdzie ofiara? — zapytał podprokurator.
— Proszę panów...
Komisarz zaprowadził członków sądu do karetki, przy której stało na straży dwóch sierżantów miejskich. Sam otworzył drzwiczki.
Wtedy ujrzano trupa w tej postawie, jaką żeśmy już opisali. Przy nim na ławeczce leżał kapelusz.
— Czy kto dotykał się trupa? — zapytał sędzia śledczy.
— Nie — odparł komisarz — znajduje się on w takiem samem położeniu, jak go zobaczył stajenny pana Bienet, który otworzył karetkę, żeby ją, jak zwykle, wyczyścić.
— O której godzinie powróciła ta karetka?
— Nie umiem na to pytanie odpowiedzieć, panie sędzio.
— Dlaczego?
— Dla bardzo prostej przyczyny. Woźnice moi biorą klucz od bramy, kiedy wyjeżdżają na noc. Wracając, wyprzęgają konie, zaprowadzają go do stajni, a sami odchodzą sobie, zamykając bramę.
— A czy jest tutaj woźnica, który jeździł tą karetką?
— Kazałem go zaprowadzić do cyrkułu przy ulicy Dondeville, odezwał się komisarz.
— Dobrześ pan zrobił! Czy wie, za co go aresztowano?
— Nakazałem moim nic o tem nie mówić.