Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/219

Ta strona została skorygowana.

ka urodzonego w więzieniu z ojca, skazanego na śmierć. Wiecie także, dlatego porzuciłam to życie, które polubiłam i oddałam mu się cała, bo szlachetnem wydawało mi się to zadanie codzień narażać się na śmierć dla uwolnienia społeczeństwa od zbrodniarzy. Miałam syna i syn ten dorastał. — Bałam się, ażeby się nie dowiedział przypadkowo — że matka jego należy do policji śledczej, a chcąc to sobie wytłómaczyć, szukając przyczyny tego, żeby nie dociekł, że ojciec jego jest podłym mordercą. Udało mi się dotąd. Syn mój nie zna przeszłości i nic nie podejrzewa. Dla niego jestem panią Rosier, najlepszą przyjaciółką jego matki, przed dawnemi zmarłej laty, która powierzyła mi nad nim opiekę. Gdybym przyjęła propozycję panów, przepadłby mój spokój. Dręczyć mnie będą obawy, jak przedtem, ażeby syn nie poznał prawdy. To byłoby ponad me siły.
— Pani przesadza bardzo swe położenie — rzekł Gibray.
— Nie, widzę je tak, jak jest i powtarzam, panom, że mnie ono przestrasza.
— Czy syn mieszka przy pani?
— Nie, żadnego powodu nie ma, ażebyśmy mogli mieszkać sami, bo syn mój uważa mnie tylko za przyjaciółkę swej matki.
— Jeżeli nie mieszkacie razem, nie może tedy wiedzieć, czem pani jest zajęta. Jak on, tak pani zupełnie jesteście swobodni!
— Bywa u mnie bardzo często i niezawodnie dziwiłby się bardzo, widząc zmianę rażącą w trybie mego życia. A od zdziwienia do podejrzenia jeden krok tylko.
— W jakim wieku jest syn pani?
— Ma lat dwadzieścia trzy.
— Czem się trudni?
— Pisze w gazecie. Obrał sobie zawód literacki, a przytem pracuję teraz jako sekretarz prywatny przy Holenderczyku, byłym kapitanie, przygotowującym wielkie dzieło z historji żeglugi morskiej. Syn mój robi dla niego rozmaite studja i styl mu poprawia.
— Sądząc z tego, co pani mówi, syn pani musi dobrze znać świat.
— Często się zachwycam jego przedwczesną dojrzałością. Zdolność i umysł ma rzeczywiście niepowszedni.
— Spodziewam się, że w takim razie jest tyle rozsądny i bynajmniej się nie oburzy, ani nawet zmartwi, gdy się dowie, że pani służy społeczeństwu z zaparciem siebie z narażenem życia. Dumnym tylko z tego być powinien.
— O! — odparła pani Rosier. — Pan wie, że do policji istnieje uprzedzenie, dajmy na to, niedorzeczne, ale niezwyciężone! Jeżeli Maurycy dowie się kiedykolwiek, że mnie w prefekturze nazywa „Kociem Okiem“, nie będę śmiała pokazać mu się na oczy.
— O tem się nie dowie, a przytem taki wzgląd nie powinien pani powstrzymać, kiedy potrzeba zająć się bardzo ważną sprawą. Po-