— Zna pani mieszkanie przy ulicy Meslay? — spytał naczelnik policji śledczej.
— Znam.
— Czy dobre będzie dla pani?
— Zupełnie.
Gibray i obaj koledzy spojrzeli po sobie triumfująco.
Dopięli celu, ale nie bez trudności.
— A zatem — mówiła dalej Aime Joubert — powinnam wiedzieć wszystko, co wiecie panowie.
— Pokażę pani protokół śledztwa i badanie świadków.
— W kilka chwil je przeczytam, a potem będę panów prosiła o rozmaite objaśnienia.
— Może zanim hrabia Kurawiew przyjdzie zechce pani tu przejrzeć te akta? — zapytał sędzia śledczy.
— I owszem, bo trzeba się spieszyć. Czas szczególnie jest drogi w sprawach policyjnych.
Gibray wziął gruby zeszyt przed nim leżący i podał go pani Rosier, która usiadła przy biurku nieobecnego sekretarza.
— Nie mam przy sobie notatnika ani ołówka — rzekła. — Może mi pan sędzia będzie łaskaw dać trochę papieru, a pióro wezmę z tego biurka.
— Oto notes do rozporządzenia pani — rzekł de Gibray — zupełnie nowy i czysty; dogodniej w nim będzie pani pisać, niż na oddzielnych arkuszach.
Była agentka podziękowała i zaczęła przeglądać akta, chwilami zatrzymując się, ażeby coś zanotować.
Sędzia śledczy, naczelnik policji śledczej i komisarz do spraw sądowych usunęli się tym czasem wgłąb gabinetu i rozmawiali z sobą po cichu, winszując sobie rezultatu.
— Nie dokazalibyśmy tego, gdyby się nie wspomniało imienia Piotra Lartiguesa — rzekł naczelnik policji śledczej.
— Nienawiść i żądza zemsty uczyniła z niej naszego sprzymierzeńca.