Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/245

Ta strona została skorygowana.

zaproponował jej, że ją do domu odwiezie.
Nie przystała na to, zawołała dorożkę i pojechała na ulicę Victoire.
Nazajutrz o dziesiątej zrana przyjechała na ulicę Meslay.
Jodelet przyszedł też do niej niebawem.
Kostjum i powierzchowość agenta zupełnie się zmieniły od wczorajszego wieczora.
Teraz podobnym był do ospałego Belgijczyka, namiętnego amatora piwa.
— Domyśliłem się dokąd chce mnie pani z sobą zabrać — rzekł agent — i uważałem za korzystne wleźć w skórę belgijską.
Aime Joubert udała się do pokoju, który możemy nazwać garderobą.
Za dziesięć minut wyszła stąd jako Belgijka od stóp do głowy, trzymając w ręce podróżną torbę.
Stanowiła z Jodeletem taką dobraną parę, że niktby im nie mógł zaprzeczyć pochodzenia belgijskiego.
W dwadzieścia minut później mniemani Belgijczycy wysiedli z dorożki przed bramą Hotelu Niderlandzkiego przy ulicy Gramont.
Jodelet i Aime Joubert weszli do hotelu.
Na ich spotkanie wyszedł służący i zapytał:

XI.

— Zapewne chcą państwo zająć numer?
— Tak... tak... na kilka dni — odrzekła Aime Joubert.
Ale chcielibyśmy się wprzód dowiedzieć, — czy tu stoi nasz przyjaciel, który wskazał nam pański hotel, gdzie sam ma jeszcze mieszkać.
— A jak się nazywa? — Juliusz Termitt.
— Pan Termitt, właściciel domu w Brukseli z siwemi kędzierzawemi włosami, przez które starszym się wydaje, niżli jest.
— Tak, to portret naszego przyjaciela, jak dwie krople wody. Jest tutaj jeszcze?
— Nie. Pan Termitt już nas opuścił. Odjechał.
— Kiedy?
— Przed czterema dniami.
— Napewno przed czterema dniami.
— Może przed pięciu, napewno nie pamiętam, ale mogę państwu powiedzieć dokładnie — zajrzawszy do książki.
— Czy nie wrócił do Brukseli?
— O nie!
— Skądże wiecie o tem?
— Sprowadzałem mu karetkę i najął ją na kolei lyońska.
Jodelet i pani Rosier bystro spojrzeli na siebie.